Kocham Was.
~L
Usadowiłam się na siedzeniu między Kastielem, a Rozalią. Obok czerwonowłosego siedział jeszcze Lysander, który już wyciągnął swój notatnik i zaczął w nim pisać kolejny wiersz, czy tam piosenkę.
- Pierwszy raz lecę samolotem- Roza przerażona przełknęła ślinę.
Moja przyjaciółka była naprawdę śliczna. Najładniejsza ze wszystkich moich znajomych. Miała długie, białe włosy dzisiaj spięte w wysokiego kucyka. Złote oczy błyszczały od przerażenia, ale też z ciekawości i ekscytacji. Nerwowym ruchem raz po raz poprawiała swoją wiktoriańską sukienkę.
- Oj, Roza, nie przesadzaj - Kastiel przeciągnął się - To naprawdę nic strasznego.
Dzisiaj po raz pierwszy od kilki dni się uśmiechał. Miał prześliczny uśmiech na bardzo przystojnej twarzy. W końcu był najseksowniejszym chłopakiem w liceum. Czerwona grzywka opadała mu na piwne oczy, ale cały czas odrzucał ją do tyłu. Z kieszeni czarnych spodni wystawało jego MP3, a w słuchawkach dudniło Winged Skull. O proszę, tego dnia miał nawet koszulkę z nimi.
- Mówisz tak, tylko dlatego, ze latałeś już kilka razy!- moja przyjaciółka Zacisnęła dłonie na fotelu.
- No - posłał jej złośliwy uśmiech.
- Witamy państwa na pokładzie samolotu Boeing 767-300- usłyszeliśmy głos z głośników.
- Ja to już znam na pamięć. Nie słucham jej - Kastiel spojrzał na mnie - A ty Diana?
- Nie, chyba nie. Jak to znasz, to nieważne - uśmiechnęłam się, co on odwzajemnił.
- A możecie z łaski swojej się zamknąć?- warknęła do nas Rozalia - Ja chce wiedzieć co mam robić w razie wypadku!
- Dobra, dobra. Lysiu może zostawisz już ten notatnik?- czerwonowłosy szturchnął ramię Lysandra.
Ten tylko podniósł na niego wściekły wzrok zielono- złotych oczu. Biała grzywka nastroszyła się. Nawet jego klatka piersiowa, ukryta pod czarnym, wiktoriańskim płaszczem urosła trochę.
- Nie- wywarczał tylko białowłosy i zaczął szaleńczo pisać coś w zeszyciku.
- Jak tam chcesz- Kastiel odwrócił się i chyba znowu chciał mnie zagadać, ale ruszyliśmy. Samolot zaczął powoli jechać w stronę pasu startowego. Szybko przejrzałam się w lusterku i poprawiłam mojego brązowego kucyka.
- Boje się- Rozalia chwyciła mnie za rękę.
- Spokojnie, dasz rade - rzuciłam.
- Nie ma czego- Parsknął czerwonowłosy - Serio.
- Spadaj - Roza jeszcze mocniej ścisnęła moją rękę i odwróciła wzrok w stronę okna.
Zatrzymaliśmy się, żeby po chwili zacząć przyśpieszać. Wznieśliśmy się w powietrze dość szybko. Nie mogłam uwierzyć, że wzamian za niewstawianie Kastielowi tych wszystkich uwag, dyrektorka otrzymała od jego rodziców prawie darmowy lot!
Nagle usłyszeliśmy wrzask. Zdziwiona odwróciłam się w stronę jego źródła. Rozalia zaciskała palce na poręczy swojego fotela. Była blada jak ściana, wpatrywała się w małe okienko. Usta miała otwarte, krzyczała prosto i bez wysiłku.
Czerwonowłosy zaczął się śmiać. Chciałam go za to zganić, ale po dłuższej chwili sama zaczęłam chichotać. Oparłam się o ramie chłopaka, próbując zahamować śmiech, ale mi nie wychodziło. Razem dusiliśmy się chichocząc jak wariaci. Jedynie Lysander westchnął. Wychylił się tak, żeby widzieć białowłosą i spróbował ja uspokoić.
- Dobra, Roza spokojnie. To nic takiego, najgorsza część za tobą. Zaraz samolot się wyśrodkuje i będzie okay.
To nic nie dało. Białowłosa dalej patrzyła wystraszona w okienko. Krzyczała dalej tak samo głośno jak przed chwilą.
- Rozalia, zamknij się do cholery jasnej!!!- wrzasnął Kastiel na cały samolot. Białowłosa od razu się zamknęła, ale za to patrzyła na chłopaka z wyrzutem.
- No nareszcie- Parsknął i odchylił się na siedzeniu.
- Panie Kastielu Ross, proszę pohamować swoje nerwy, inaczej policzymy się na lotnisku- usłyszeliśmy ponownie z głośnika męski głos.
- T-tata?- tym razem Czerwonowłosy zrobił sie bladziutki. Z przerażeniem pomieszanym z zaskoczeniem wpatrywał sie w głośniczek nad nami.
Zewsząd słyszałam śmiechy. Wszyscy spoglądali na zdziwionego czerwonowłosego, który zaczął zmieniać kolory. Jego twarz z białej, przeszła w zieloną, żeby w końcu przybrać barwę dorodnego pomidora.
- Cholera- Parsknął nie patrząc na nas.
Rozalia wybuchła histerycznym śmiechem, to samo Lys i ja. Czerwonowłosy miał minę, jakby chciał nas zabić, ale zignorowaliśmy go i dalej chichotaliśmy jak najęci.
- Można juz odpiąć pasy - warknął po dłuższej chwili.
- No już, nie naburmuszaj się - uderzyłam go lekko w ramię.
- Nie naburmuszam się. Po prostu źle sie czuję, wiedząc, że stary mnie kontroluje - skrzywił sie.
- Nie żaden stary, tylko tata Kastiel - usłyszeliśmy kobiecy glos obok siebie.
Zdziwiona podniosłam zielone oczy i zobaczyłam stewardessę. Miała długie czarne włosy, spięte w francuski warkocz. Delikatny makijaż, skupiający uwagę na brązowych oczach, był bardzo prosty. Usta rozciągały sie w szerokim, szczerym uśmiechu, ukazując białe zęby.
- Ma- Mama?!- Kastiel był wyraźnie zaskoczony i, być może, przerażony. Wpatrywał sie w kobietę przed nami, jakby zobaczył ducha.
- Cześć słońce. Co słychać?- mama Kasa poczochrała mu włosy.
- Jest okay... Znasz już moich przyjaciół?
- Nie, mógłbyś...?
- Tak, tak. To jest Lysander - wskazał na białowłosego, który grzecznie skinął głową.
- Dzień dobry.
- Cześć Lys- mama Kastiela usmiechnela sie szeroko.
- To jest Diana- Czerwonowłosy pokazał mnie.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam sie serdecznie.
- A to Roza.
- Doberek!- białowłosa dalej była blada, ale uśmiechnięta.
- To ty tak krzyczałaś?- zachichotała mama Kastiela.
- Tak- Rozalia zarumieniła się - Pierwszy raz lecę samolotem.
- No to dobrze. Chcecie coś z wózka?
- Nie, dzięki - warknął Kastiel.
- To ja już was zostawiam. Do później!
- Matko, moi rodzice z nami lecą!- Kastiel złapał sie za głowę.
- Daj spokój, to nic złego- wzruszyłam ramionami.
- Będą mnie cały czas kontrolować!
- Daj spokój - warknęła Roza - Są bardzo mili.
- Ale tylko przy gościach - Parsknął chłopak, zamykając tym samym temat.
Po dłuższej chwili odezwałam się:
- No to teraz tylko siedem godzin i będziemy w Kanadzie!
- Tsa... Też sie cieszę - burknął Czerwonowłosy.
- Nie moge sie doczekać, kiedy w końcu zobaczę Jacoba- Lysander zamknął notatnik i wsunal go do kieszeni.
- A ja wcale. Kiedy myślę o tym całym Williamie...- parsknął Kastiel - Jest strasznie nudny.
- Czemu?- spytałam.
- Lubi książki, gry komputerowe...- skrzywił się.
- No a moja Ava?!- Rozalia aż podskoczyła z oburzenia na fotelu - Ona to jest dopiero dziwna!
Następna godzina upłynęła nam na konwersacji o naszych listowych przyjaciołach.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę spać - powiedziałam i ułożyłam sie do snu- Dobranoc!
Bylam juz prawie w objęciach Morfeusza, gdy poczułam, ze moja głowa zsuwa sie na czyjeś ramie. Chyba Rozalii, bo poczułam jak mnie przytula i też opiera sie o moją głowę.
•••
- Diana! Diana, obudź się! - usłyszałam wrzask nad sobą.
Podniosłam głowę i zobaczyłam przerażoną twarz Rozy. Przekręciłam sie w bok i zobaczyłam szyję Kastiela. Czyli spalam na jego ramieniu. Oj.
- Co sie stało?- Przetarłam oczy.
- Lądujemy awaryjnie - Lys przełknął ślinę.
- Czemu?- otrząsnęłam się - Co sie stało?!
- Zamknij sie i słuchaj komunikatu!- Rozalia była podenerwowana.
- Szanowni państwo, lądujemy awaryjnie. Proszę zapiąć pasy, a kiedy wystrzelą poduszki bezpieczeństwa proszę udać sie w stronę wyjścia- glos mamy Kastiela z głośników był lekko przerażony.
- Spokojnie, wszystko bedzie dobrze- Kastiel starał sie zachować spokój, ale coś mu nie wychodziło. Nagle zgasło światło.
Ja też powoli zaczynałam panikować. Cholera, a jeśli spadniemy? Jeśli nam sie coś stanie?
Po moich policzkach zaczęły sie toczyć łzy. Kiedy Kastiel to zauważył od razu przysunął się i starł je szybkim ruchem ręki. Chwycił moją twarz w obie dłonie i wywarczał bardzo cicho.
- Nie rycz. Proszę cię, tylko nie rycz- przygryzł wargę i spojrzał na mnie jeszcze raz.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę i powstrzymywalam sie od płaczu.
- Złapmy się za ręce!- krzyknął Lys.
- Po co?!- Kastiel spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie wiem!
W końcu jednak trzymaliśmy sie za ręce. Ściskałam mocno dłonie Kastiela i Rozalii.
Nagle coś nami szarpnęło i zaczęliśmy spadać. Wszyscy krzyczeli, łącznie ze mną. Zacisnęłam powieki i mocniej ścisnęłam dłoń czerwonowłosego, co on tylko odwzajemnił.
- Damy radę!- krzyknęłam cicho, dalej mając zamknięte oczy.
- Wiem!- wrzasnęła Rozalia.
Zaczęłam się trząść. Byłam naprawdę przerażona. Kastiel kiedy tylko to zobaczył, puścił moją dłoń i przytulił mnie mocno do siebie.
- Spokojnie Diana... Spokojnie- jego głos łamał się - Wszystko bedzie dobrze.
W pewnej chwili poczułam jak uderzamy o ziemię. Coś stuknęło, walnęło z wielką mocą. Zacisnęłam mocniej dłoń na kurtce Kastiela. Usłyszeliśmy szuranie po dachu. Nagle zatrzymaliśmy się.
Rozalia puściła moją dłoń. Kastiel odsunął się. Lysander patrzył na wszystko zdezorientowany.
- Cz- Czy ja żyje?- wyszeptałam cicho.
- Chyba... Chyba tak- wyszeptał Lysander.
Na środku samolotu stanęła dyrektorka. Jej szary kok rozsypał się,Różowa sukienka podarła. Patrzyła na nas stalowym zimnym spojrzeniem szarych oczu.
- Wysiadać. Zaraz was przelicze.
Wygramoliliśmy sie z samolotu. Wyglądał okropnie. Przód był zgnieciony, tak samo jak ogon. Jedno skrzydło oderwało się i dryfowało w morzu.
Znajdowaliśmy sie na wyspie. Pod naszymi stopami chrzęścił piasek, otaczały nas zielone drzewa i krzewy. Wylądowaliśmy na jakiejś plaży, czy coś w tym stylu.
- Ciekawe, gdzie jesteśmy - wymamrotała Rozalia.
- Nie wiem- rzucił Lys.
- Ja też nie- powiedzieliśmy w tym samym momencie Kastiel i ja.
- Proszę państwa, proszę sie ustawić parami, zaraz was przelicze- dyrektorka stała przed nami i krzyżował ręce na piersi.
Ustawiłam sie za Rozalią, obok nas Lys i Kastiel.
- Dobrze, jesteśmy wszyscy w komplecie. Teraz pójdę sprawdzić co z obsługą samolotu. Proszę stąd nie odchodzić- krzyknęła i oddaliła się.
We czwórkę usiedliśmy na ogromnym kamieniu. Panowała cisza, słyszało sie tylko szum fal w oceanie.
- Cholera- warknęłam i przelknelam ślinę.
- Ładna Kanada, nie?- rzuciła Rozalia.
- Tak, prześliczna - warknął Kastiel.
I rozmowa sie urwała. Każdy był pogrążony we własnych myślach.
No to ładnie! Po prostu pięknie, skończyliśmy na jakiejś wyspie! Oby byli tu jacyś ludzie.
Po chwili pojawiła sie dyrektorka.
- Proszę państwa - zaczęła bardzo powoli - Sa ofiary śmiertelne. Nie żyje cala obsługa samolotu.
- Kastiel? - Lysander szarpnął go za ramię.
Czerwonowłosy nie poruszył sie. Zagryzł wargi do krwi i wpatrywał sie pustym wzrokiem w jakis martwy punkt. Mocno zaciskał zęby, nic nie mówił.
- Kas... Tak mi przykro- wyszeptałam cicho. Rozalii łzy naszły do oczu.
- Zostawcie mnie- Czerwonowłosy wstał. Odszedł kilka metrów i wyciągnął z kieszeni papierosa.
Chciałam do niego pójść, coś powiedzieć, może uspokoić, ale nie wiedziałam co miałabym zrobić. Chciałam go po prostu przytulić, powiedzieć, ze bedzie dobrze, jak on mówił mi w samolocie.
Już wstawałam, żeby do niego pójść, kiedy poczułam jak Lys chwyta mnie za ramie.
- Diana- odezwał się - Daj mu spokój. Niech on sam to przetrawi.
- Proszę państwa uczcijmy ich pamięć minutą ciszy- powiedziała dyrektorka i spojrzała smutnym wzrokiem na Kastiela. Chyba mu nawet odpuści, że poszedł zapalić.
Milczeliśmy wszyscy w poszanowaniu dla zmarłych.
- Dobrze. Teraz musimy pójść i poszukać dobrego miejsca, na spędzenie nocy. Za mną proszę!- rzuciła starsza pani i ruszyła przed siebie.
- Pójdę po niego - wyszeptałam cicho do Lysandra, na co on skinął głową.
Oddaliłam sie od białowłosego i Rozalii. Podeszłam do czerwonowłosego chłopaka, który kończył już drugiego papierosa.
- Co jest?- warknął nie patrząc na mnie.
- Idziemy szukać miejsca na nocleg- szepnęłam.
- Zaraz przyjdę. Możesz już iść.
- Nie wiesz jak tam dojść.
Rzucił mi tak ostre spojrzenie, że prawie poczułam jak kłuje mnie serce. Ale nie ruszyłam sie z miejsca. Nie zamierzałam zostawiać go samego w środku nieznanego terenu.
- No dobra. Chodźmy - wrzucił papierosa do wody i ruszył razem ze mną.
Szliśmy w ciszy, czasem tylko przerywanej trzaskami zapalniczki. Z trudem zapalił trzeciego już papierosa.
- Jak sie czujesz?- mruknęłam tak cicho, jak tylko sie dało. Mógł to równie dobrze zignorować, udając, ze nie usłyszał tego pytania.
- A ty?- spojrzał w moja stronę. Był bardzo blady, jego brązowe oczy świeciły pustkami, żadnych emocji.
- Nijak. Ani źle ani dobrze.
- Ja tak samo- warknął.
Szliśmy w ciszy na samym końcu grupy. On wypalał kolejne papierosy, ja zamyślona szlam obok niego.
Nagle poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale nic nie powiedziałam. Zsunął swoją dłoń na moje biodro i przyciągnął bliżej siebie.
- Co robisz?- wypaliłam.
- Przytulam cię. Nie moge?
- Możesz- rozmowa urwała się.
W końcu zatrzymaliśmy sie na jakiejś polance. Dyrektorka wysłała wszystkich chłopaków do zbierania drewna i żeby zabrali z samolotu wszystko co tylko sie da. My dziewczyny, budowalysmy za to szałasy z liści palmowych, gałęzi i kamieni.
Po jakiejś pół godzinie razem z Rozalią postawiłyśmy jeden, ogromny szałas na cztery osoby. Było w nim bardzo ciemno, bo starannie go obudowałyśmy, ale prezentował sie całkiem nieźle.
- Dobrze, moi drodzy- powiedziała dyrektorka, kiedy wszyscy zebraliśmy sie dookoła niej - Utkneliśmy tutaj. Zatrzymujemy sie w tych oto szałasach. Żywimy sie tym co mamy, czyli owocami drzew i resztką jedzenia z samolotu. Jutro postanowimy co dalej. To idealna okazja, żebyście poznali lepiej nasza matkę naturę.
- Stara, zdziwaczała baba- warknął czerwonowłosy i na kolanach wszedł do naszego szałasu. Od razu rzucił się na stos liści imitujący łóżko.
- Macie telefon? - zapytał od razu.
Włożyłam ręka do kieszeni i poczułam kłucie w pałacach. Kiedy ja wyjelam zobaczyłam krew. Mój Samsung cały sie połamał.
- Tylko części...- posmutniałam.
- Mój gdzieś zginął - Roza pociągnęła nosem.
- Nie- Lys spuscil wzrok.
- W ogóle śpimy parami, bo nie starczyło liści na zrobienie czterech łóżek- powiedziałam i usiadłam obok Kastiela.
- Ja śpię z Lysiem!- krzyknęła Rozalia i usiadła na łóżku na wprost nas.
- Czyli my razem- Kastiel spojrzał na mnie i blado się uśmiechnął.
- Okay- odwzajemniłam to.
- Proponuję mały spacer po wyspie, żeby rozeznać sie w terenie - Lys wstał.
- Zgadzam sie!- podeszłam do chłopaka - Idziecie?
- Mhm- Kastiel wstał, tak samo Roza.
Wyszliśmy z namiotu i ruszyliśmy w głąb dżungli.
- Myślicie, że są tu tygrysy, czy coś?- zapytałam.
- Jasne, całe stada, które tylko czekają, by cię zjeść - warknął czerwonowłosy w moja stronę - Czy ciebie powaliło? Oczywiście, że nie.
- Zamknij sie Kastiel. Nikt ci nie dał prawa jej wyzywać - Rozalia zmarszczyła brwi.
Szliśmy dalej przez dżunglę. Na wysokich drzewach wisiały banany.
- Chcecie?- Czerwonowlosy niemal w ich stronę.
- Chętnie, ale na pewno do nich nie sięgniesz - rzuciłam.
- Zobaczymy. Lys, próbujemy?- Kastiel spojrzał na białowłosego.
Ten tylko westchnął. Zdjął swój wiktoriański płaszcz i położył go obok kurtki czerwonowłosego.
Chłopak uśmiechnął się. Postawił niepewnie stopę na najniższej gałęzi, żeby później postawić drugą na trochę wyższej. Po dłuższej chwili był już prawie na szczycie. Sięgał właśnie po kiść, kiedy mała galazka, na której oparł prawa stopę zerwała się.
- Kastiel!- krzyknęłam.
On tylko wrzasnął krótko, ale podciągnął sie do góry na rękach.
Rozalia, siedząca obok mnie, odetchnęła.
- Łapcie!- chłopak oderwał kiść bananów i zrzucił ja do Rozalii.
- I po co byłem ci ja?- Lysander patrzył na niego zdziwony.
- Żebyś mnie złapał, jakbym zaczął spadać- czerwonowłosy zaczął powoli schodzić. Sekundę później stanął juz obok mnie i wziął sobie jeden owoc.
- Wracajmy juz, ściemnia się - powiedziała Rozalia.
Zaczęliśmy wracać do obozowiska. Kiedy tam dotarliśmy akurat Nataniel razem z Alexym rozpalali ognisko.
- Gdzie byliście?- Nate podszedł do nas. Jego blond włosy, jeszcze godzinę temu idealnie ułożone, teraz sterczały na wszystkie strony. Biała koszula przybrudziła sie trochę, a niebieski krawat gdzieś zginął.
- Nie twój interes- warknął Kastiel - Gdzie zgubiłeś krawacik lizusie?
- Użyliśmy go na podpałkę- chłopak zmierzył czerwonowłosego ostrym spojrzeniem.
- Tylko do tego sie nadawał- Kastiel uśmiechnął sie do niego złośliwie i usiadł przy ognisku.
Szkolny gospodarz pohamował sie od wrednej uwagi i usiadł po drugiej stronie.
Zajęłam miejsce miedzy czerwonowłosym, a Lysandrem. Wyjęłam z kieszeni banana i spróbowałam go nadziać na kij, leżący niedaleko.
- Czekaj, końcówka nie jest ostra- Kastiel wyjął z kieszeni scyzoryk, wybrał mały nożyk i zaczął ostrzyć kij. Po chwili miałam juz na niego nadzianego banana, który ogrzewał sie nad ogniskiem.
- Dziękuję - rzuciłam Kastielowi.
- Nie dziękuj, tylko daj mi połowę - warknął.
Wszyscy we czwórkę podzieliliśmy sie owocem.
- Może, tak dla poprawienia humoru, straszne historie?- wstał Alexy. Jego niebieskie włosy jako jedyne nie zmieniły swojego stanu, dalej były rozczochrane. Miał kilka czarnych plam na policzkach, ale uśmiechał sie na całego. To sie nazywa optymista.
- Taaak!- tłum zawył.
- To ja idę - Skrzywiłam się - Nie mam ochoty tego słuchać. Dobranoc!- powiedziałam i wstałam od towarzystwa. Od razu skierowałam się w stronę naszego szałasu. Ledwo skuliłam się na zaimprowizowanym łóżku, ktoś wszedł do środka. Otworzyłam leniwie jedno oko. Kastiel.
Zdjął swoja kurtkę i rzucił ją obok mnie. Chwilę jeszcze stał, jakby nad czymś myśląc. Widziałam tylko złote języki ognia odbijające sie w jego oczach.
Położył się obok mnie. Westchnął głęboko.
- Śpisz?- usłyszałam jego szept.
- Nie- odpowiedziałam.
Tutaj nastała cisza. Zaczął wiać mocny wiatr, który sprawił, że skuliłam sie w embrionalną kulkę.
- Dam ci moją kurtkę - powiedział i narzucił na mnie skórę.
- Nie musisz...
- Zamknij sie i wciągaj ją.
Wsunęłam sie w ramoneskę i od razu poczułam, jak robi mi sie cieplej.
- Dziękuję.
- Nie ma za co - wymruczał cicho. Nagle objął mnie i przyciągnął do siebie.
- Kastiel, co ty...
- Zimno - mruknął cicho.
•••
Następnego dnia, kiedy się obudziłam Kastiela juz nie było. Za to na podłodze spał Lysander, a na łóżku Rozalia.
Podniosłam sie i przeczesałam włosy palcami. Postanowiłam poszukać czerwonowłosego
Wyszłam przed namiot i wpadłam na Kastiela, który akurat wycierał sobie włosy ręcznikiem.
- Cześć - rzucił i uśmiechnął się.
- Gdzie... Gdzie ty sie wykąpałeś? Jak umyles włosy? Skąd masz ręcznik!
Parsknął, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Chodź pokaże ci- kiwnął głową.
Musiało być naprawdę wcześnie, bo wszyscy jeszcze spali, nikogo nie minęliśmy.
Minęliśmy szałas dyrektorki i ruszyliśmy w stronę drzew za nim. Szliśmy tak przez dłuższy czas, kiedy w końcu wpadliśmy na kolejna polanę.
Na jej środku znajdowało sie nieduże jeziorko. Z tak samo niewielkiego wodospadu wpadała do niego woda. Całe to miejsce otaczały kolejne drzewa bananowe.
- No to tu sie umyłem. A ręcznik ukradłem dyrce. Pożyczyć ci?
- Tak!- wyrwałam mu ręcznik z reki i nie zważając na jego obecność, zaczęłam sie rozbierać. Kiedy zostałam na samej bieliźnie weszłam do zimnej wody.
- Moge wbić do ciebie?- zapytał mnie.
- Przecież juz sie kąpałeś.
- No i?- i nie czekając na to co powiem dalej, zdjął koszulkę i spodnie. Usiadł na brzegu i zamoczył nogi w wodzie.
Podeszłam do wodospadu i wypłukałam pod nim włosy. On tylko przyglądał mi się.
- Diana...- wymruczał cicho- Wybierzemy sie może wieczorem na jakąś przechadzkę po tej dżungli?
- Jak Roza i Lys sie zgo...
- Nie. Tylko ty i ja- Przysunął sie bliżej i zamoczył swoje włosy w wodzie.
- ...Możemy. Czemu nie? Ale nie boisz sie?
- Czego?
- No dzikich zwierząt.
- Przestań. Mowie ci, nie ma tu ich.
- Jakieś są na pewno...
Wyszlam z wody i zaczęłam wycierać sie niedbale ręcznikiem.
- Daj. Ja to zrobię lepiej - wyjął mi z dłoni ręcznik.
Położył go na moich ramionach i delikatnie zaczął je wycierać. Nagle zrobiło mi sie gorąco, a nogi miałam jak z waty.
Powoli przesunął ręcznik w okolice bioder. Wytarł je, ostrożnie dotykając mojej skóry.
Nogi przetarł bardzo powoli i z uczuciem. Moja twarz musiała być teraz naprawdę czerwona.
- Proszę - oddal mi ręcznik.
- Dz- dziękuję - wciągnęłam na siebie spodnie, koszulkę i buty. Razem ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie było nas może piętnaście minut, a juz wszyscy zdążyli sie pobudzić.
Kastiel pobiegł oddać dyrektorce ręcznik, a ja wróciłam do szałasu. Lys i Roza już od dawna nie spali, tylko gadali w najlepsze.
- O tu jesteś!- białowłosa klasnęła w dłonie - Gdzie byłaś?
- Gdzie Kastiel?- wymamrotał Lys.
- Zaraz przyjdzie. Byliśmy na spacerze.
- Patrz Lysiu, schadzki sobie urządzają - Roza zachichotała.
- Żadne schadzki, tylko zwykle spotkania towarzyskie- Kastiel wszedł do środka - Chodźcie, Dyrka chce nam coś powiedzieć.
Wygramoliliśmy sie wszyscy z szałasu i stanęliśmy przed dyrektorką.
- Dzień dobry mili państwo!- krzyknęła - Nasze plany na dzisiaj to dokładne spenetrowanie całej wyspy. Podzielimy sie na grupy i dokładnie przebadamy całą wyspę.
Rozlosowali nam drużyny. Ja i Rozalia byłyśmy w jednej z Natanielem i Kentinem. Za to Kastiel i Lysander z Amber i Kim. Biedaki.
- Dobra. Proponuje iść prosto przed siebie. I policzyć ile jest stad metrów do morza- powiedział Nate. Kiedy ja praktycznie byłam czyściutka, on był brudniejszy niż wczoraj.
- Zgadzam się- powiedział Alexy. Ja i Roza kiwnelysmy tylko głowami.
Chłopacy szli przodem, a my zaraz za nimi. Nagle Rozalia szturchnęła moje ramię.
- Co?- spytałam.
- Cii, nie mów tak głośno - Zachichotała - To tajemnica. Co jest miedzy tobą, a Kastielem?
- Eee... Przyjaźń?
- Nie wygłupiaj się. Widać, że coś jest między wami! To było takie słodkie, kiedy przytulił cię w samolocie.
- Roza, ja sie po prostu bałam.
- Ja też się bałam, ale on mnie nie przytulił. W ogóle słyszałaś co on do ciebie szeptał?
- On do mnie szeptał?!
- Tak! Idiotko, kiedy cię przytulał mówił do ciebie!
- Co mówił?
- Powiedział, że jeśli zginiecie to on chce ci tylko powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Że jesteś dla niego najwazniejsza, ze myśli tylko o tobie i takie tam. Więcej nie pamiętam.
Zatkało mnie.
- On... On mnie kocha?
- Chyba tak. Bylibyście słodka parą- rozmarzyła się bialowłosa.
- Zaprosił mnie na przechadzkę dziś wieczorem...
- Mam nadzieję, że coś się wydarzy!
•••
- Diana, idziesz? - Kastiel stał juz przed namiotem.
- Idę!- odkrzyknełam i zaczęłam zakładać mocno sfatygowane trampki.
- Życzę powodzenia!- Rozalia cmoknęła mnie w policzek.
Szybko wyszłam z szałasu. Chłopak już na mnie czekał, bawiąc się scyzorykiem.
- Jestem- uśmiechnęłam się niepewnie.
- Idziemy gdzieś dalej?
- Mhm.
Chwycił mnie ostrożnie za rękę i zanurzyliśmy się w gąszczu. Razem skakaliśmy po kamieniach, wspinaliśmy się po drzewach i jedliśmy mango. Oczywiście, wszystko z dużą dozą śmiechu, roznoszonego dalej przez wiatr.
- To może teraz mały wyścig?- uśmiechnął się, a jego prawa brew powędrowała do góry.
- Bardzo chętnie.
- Kto pierwszy wejdzie na jedno z tych dwóch drzew. Ja biorę prawe, ty lewe.
- Co jest nagrodą?- uśmiechnęłam się zadziornie.
- Jeśli wygram... Jutro kąpiemy się razem!
- No ej!
- Taak- mrugnął do mnie i zaśmiał się.
- Ale jeśli ja wygram... Spisz na podłodze!
- No ej!- zmarszczył brwi. Wytknęłam mu tylko język i przygotowałam do biegu.
- Na trzy. Raz, dwa, trzy! - wrzasnął chłopak i zaczął biec.
Puściłam się dzikim biegiem na drzewo. Wdrapywałam się wysoko, ku koronie drzewa. Skakałam z gałęzi na gałąź, w ogóle nie myśląc o tym, ze spadnę i coś sobie złamie. Liczyła się dobra zabawa w towarzystwie czerwonowłosego chłopaka.
Znajdowałam się już na samej górze, a Kastiela nigdzie nie widziałam.
- Kastiel?- krzyknęłam, gdy poczułam coś przede mną. Wrzasnęłam przerażona i prawie spadłam na ziemię, ale silne dłonie chwyciły mnie w talii, wciągając na górę.
- Dzięki - mruknęłam do czerwonowłosego, który siedział oparty o pień.
- Ty miałaś wziąć to drugie drzewo- uśmiechnął się złośliwie.
- Tak? Pomyliłam się - zachichotałam.
On tylko uśmiechnął się. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, patrząc sobie w oczy.
- Wiesz co...- zaczął cicho- Mam ci coś do powiedzenia...
- Wal- uśmiechnęłam się i usadowiłam na wprost niego.
- Bo wiesz co... Już od dawna coś...- nie zdążył dokończyć, bo usłyszeliśmy ryk.
Spojrzał na mnie przerażony, a potem w dół drzewa. Przyczajony w krzakach siedział tygrys. Najprawdziwszy tygrys, pomarańczowy w czarne pasy. Obnażał swoje zęby. Dzięki Bogu, chyba nas nie widział.
- K- Kastiel...- wymruczałam.
- Widzę - przygryzł wargę - Chyba będziemy musieli spędzić tu noc...
- Ale... Jak?
- Normalnie- chłopak przesunął się i teraz opierał się o pień palmy - Chodź tu. Usiądziesz miedzy moimi nogami.
Zrobiłam co kazał i oparłam się o jego klatkę piersiową.
- Prześpij się - warknął.
- A ty?
- Ja nic. Sobie posiedzę.
- Nie zgadzam się.
- Zamknij się w końcu i nie ruszaj się! Ten tygrys cały czas jakby nas szuka.
Potulnie zamilkłam. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka. On tylko zacisnął dłonie dookoła mojej talii, żebym nie spadła. Potem pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Kastiel?
- Tak?
- Jak my stad zejdziemy?
- Jeszcze nie wiem. Poczekamy, aż ten tutaj się oddali.
•••
Na drzewie siedzieliśmy jakieś dwie, trzy godziny. Nie wiem jakim cudem, przechodziliśmy po gałęziach innych krzaków. Skakaliśmy na nie, huśtaliśmy się na lianach.
Kiedy tylko wróciliśmy na teren obozowiska skierowałam sie do szałasu. Kastiel złapał mnie jednak za rękę.
- Bardzo jesteś zmęczona?
- Nie. A co?
- Pokaże ci coś jeszcze - pociągnął mnie w stronę strumyka, w którym sie wczoraj kąpałam. Unosiły sie nad nim świetliki. Było ich setki, tysiące. Mrugały wesoło. Na krzakach błyszczały jakieś kwiaty, których wczoraj nie zauważyłam.
- Wygląda zupełnie inaczej, nie?- chłopak uśmiechnął się.
- Ślicznie!- Pisnęłam. Ściągnęłam buty i zanurzyłam nogi w strumieniu. Kastiel zerwał różowy kwiat. Odgarnął mi do tyłu przeszkadzające kosmyki moich włosów i wetknal go za ucho. Tym razem w jego oczach odbijała sie moja twarz.
Nagle nachylił się. Zamknął oczy i powoli zbliżał swoją twarz do mojej. Jego malinowe wargi rozchyliły sie łapczywie w poszukiwaniu moich.
Byłam mentalnie gotowa na pocałunek. Też przymknelam oczy i czekałam.
Brakowało centymetra, może półtora, kiedy nagle coś wpadło w toń jeziorka.
Chłopak odsunął sie ode mnie szybko i spojrzał w krzaki obok, które zatrzęsły się. Był zarumieniony z zażenowania.
Żeby ukryć moje zawstydzone spojrzenie również skierowałam swój wzrok na krzaki.
- Lys, zabije cię! Miałeś być cicho, a schrzaniłeś taki moment!- usłyszeliśmy głos Rozalii.
- No to nie moja wina, ze ten kamień tak mnie uwierał!
- Twoja, trzeba było nie włazić, gdzie nie trzeba!
- Możecie już wyjść. Wszystko słyszeliśmy - krzyknęłam.
Roza i Lys wychylili się z za krzaków. Po dłuższej chwili z nich wyszli. Chyba byli mocno zawstydzeni.
- No to my... Ten tego ... Przepraszamy- wymruczała Roza, przyglądając się czubkom swoich butów.
- Nie ma problemu - Parsknął czerwonowłosy. Potem podniósł się i wrócił do obozowiska.
- W czym wam przeszkodzilismy?
- Właśnie miał mnie pocałować...
- Lysander! Zabije cię! - Rozalia spojrzała na białowłosego wilkiem - To mógł być piękny moment!
- No dobra... Przepraszam...- wymamrotał białowłosy i oddalił się.
- Naprawdę, przepraszam cię. My byliśmy tak ciekawi...
- Nie, naprawdę nic sie nie stało - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Kastiel jest pewnie wściekły.
- Domyślam się.
- No cholera, zabije tego Lysandra!- wstała, a ja zrobiłam to samo. Razem odeszłyśmy w stronę naszego szałasu.
Lys już spał. Czerwonowłosy za to odwrócił sie do ściany. Nie spał, widziałam jego oczy.
Położyłam sie obok niego.
Nie mogłam zasnąć. Krecilam sie na wszystkie strony, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. W dodatku było mi zimno, chciało mi sie cholernie pić.
Przekręciłam sie na prawy bok i zamknęłam oczy. Chwilę później poczułam dłoń na moim biodrze. Podniosłam głowę. Kastiel patrzył na mnie smutnymi oczami. Zignorowałam go i kiedy już zasypiałam, poczułam jego usta na moim policzku.
•••
Następnego dnia, obudziłam sie pierwsza. Kastiel spał obok mnie. Jego czerwone włosy unosiły sie w rytm jego równego oddechu. Usta rozchylaly sie delikatnie.
Rozalia i Lys spali w najlepsze, tuląc sie do siebie.
Wyszlam z namiotu. Był piękny dzień, świeciło słońce.
Zobaczyłam dyrektorkę spacerującą przy wygasłym ognisku.
- Cholera jasna!- warknęła, patrząc na swój telefon.
- Czy coś sie stało?- zapytałam, stając obok niej.
- Jest tutaj zasięg, ale tak slaby, ze z trudem moge go złapać - burknela i odeszła dalej.
Wzruszyłam ramionami i odeszłam z powrotem do szałasu. Rozalia właśnie przecierała oczy.
- Hej - mruknęła.
- No cześć. Jak sie czujesz?
- Źle. Jestem brudna, głodna i pić mi sie chce.
- Idź sie wykąpać w morzu. I weź sobie jakiś owoc.
- Idziesz ze mną?
- Nie. Poczekam, aż oni sie obudzą i dołączymy do ciebie.
Ledwo wyszła usłyszałam chropowaty glos Kastiela:
- Ja już nie śpię - mruknął.
- To dobrze. Idziemy na plażę? Roza juz na nas czeka.
- Wolałbym dokończyć to, czego nie pozwolono mi wczoraj - spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
- Nie mam nic przeciwko, ale...
- No to świetnie - nie pozwolił mi dokończyć, kiedy podszedł do mnie. Chwycił za nadgarstki i spróbował przycisnąć swoje usta do moich warg. Przerwał mu jednak huk.
Zrezygnowany odsunal sie ode mnie. Powoli zaczynało mnie bawić, ze za każdym razem, kiedy chce mnie pocałować, coś się dzieje.
Spojrzałam na źródło huku. Lysander podnosił sie z podłogi. Musiał spaść z łóżka.
- Lys! Ja cię kiedyś naprawdę zabije!- warknął czerwonowłosy i wyszedł z szałasu.
- Ale co ja zrobiłem?!- białowłosy patrzył na mnie zdziowiony.
- Przeszkodziles mu w pocałowaniu mnie. Znowu- uśmiechnęłam się.
- A tam. To nic takiego - podniósł się - Gdzie Roza?
- Na plaży. Idziemy do niej?
- Jasne.
Wyszliśmy przed nasz zaimprowizowany namiot. Kastiel stał i kurzył papierosa. Kiedy tylko zobaczył Lysandra, zacisnął zęby, ale nic nie powiedział.
We trójkę ruszyliśmy do kąpiącej sie juz Rozalii.
- Wchodźcie! Woda jest świetna!- bialowlosa machała do nas ręką.
Czym prędzej ściągnęłam z siebie koszulkę i spodnie. To samo zrobił Kastiel i Lys. Wskoczyliśmy do wody, a za naszym przykładem poszło kilka innych osób.
Popływaliśmy trochę dla rozgrzewki, żeby potem przepychać się w wodzie. Ja siedziałam na ramionach Rozalii, Lysander na Kastiela. Ja i białowłosa bez problemu wepchnęłyśmy chłopaków do wody.
- Słabi!- krzyknęła Roza, śmiejąc sie jak oślica.
- E tam, Lys nie umie pchać! - Kastiel wskoczył przyjacielowi na barki- Zamiana!
Próbowałam przepchnąć Kastiela, ale mi sie nie udało. On sam wrzucił mnie i Rozalię do wody.
- I kto tu jest teraz słaby?- zaśmiał się, kiedy tylko wynurzyłam sie z wody.
- Oh, zamknij sie - zachochichotaa Rozalia i posłała w stronę Lysa falę.
Zaśmiałam się cicho na ten widok. Nagle Kastiel znalazł sie niebezpiecznie blisko mnie. Objął mnie w talii i mocno przyciągnął do siebie.
- Teraz dokończymy - warknął patrząc mi prosto w oczy i wciągnął mnie pod wodę.
Ledwo zdążyłam zacisnąć powieki, gdy poczułam na plecach dno morza. No tak, stałam praktycznie na płaszczyźnie.
Kastiel przycisnął swoje usta do moich warg. Całował bardzo powoli, delikatnie. Ostrożnie bawił sie moimi ustami. Jego prawa dłoń przesunęła sie na mój brzuch i musnela go palcami.
Poczułam, ze zaczyna brakować mi powietrza. Czerwonowlosy przyciskał mnie jednak jeszcze bardziej do dna. Czyżby zapomniał o oddychaniu?!
Jak za dotknięciem magicznej różdżki, tlen wrócił, a Kastiel dalej mnie całował. Zacisnął dłonie dookoła mojego ciała i jeszcze mocniej przyciągnął do siebie.
- Lysiu! Patrz! - usłyszałam niedaleko siebie glos Rozalii.
Kastiel w końcu zostawił moje usta. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, ze sie uśmiecha. Bardzo szeroko, tak jak nigdy nie widziałam.
Nie minęło kilka sekund, a on znowu przycisnal swoje usta do moich.
- Dobra, dobra! Kończymy!- Rozalia popchnęła mnie delikatnie, przez co spadłam z klatki piersiowej czerwonowłosego - Wszyscy sie na was patrzą.
Rzeczywiście. Otaczał nas całkiem spory tłumek gapiów.
- No i..?- Kastiel chciał zignorować Rozę i wrócić do przerwanego zajęcia, ale wstałam i otrzepałam się.
- No i nie robcie przedstawienia- Lysander pomógł mu sie podnieść - Dzisiaj wieczorem jest ognisko. Mamy pomóc zbierać owoce i drewno.
- My pójdziemy po owoce- Rozalia prędko naciągnela na siebie spodnie i koszulkę. Kiedy zrobiłam to samo, czym prędzej pociągnęła mnie w stronę lasu.
- No to wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!- krzyknęła i zaśmiała sie.
- Rozalia...- westchnęłam - Ja... Ja nie jestem do końca pewna co do niego czuję.
Spuściłam wzrok na ziemie. To byla prawda. Nie wiedziałam co czuje do Kastiela. Oczywiście był przystojny, bardzo mi sie podobał. Ale czy to coś więcej?
- Czujesz motylki w brzuchu, kiedy go widzisz?
-... Tak.
- Co robisz, kiedy go widzisz?
-... Rumienie się...
- Co o nim myślisz?
- Jest... Idealny.
- Tak, to miłość.
- Ale ja...
- Czemu się wahasz? Kochasz go i to widać. On ciebie też kocha. I naprawdę do siebie pasujecie.
- Nie wiem...
- Wiesz. Kochasz go. On jest dla ciebie idealny- Roza zerwała troche bananów, mango. Ja zrobiłam to samo.
- Musicie być razem, bo ja tego nie przeżyję! Jesteście stworzeni dla siebie!
- Mhm...
- Nie rob takiej miny. Wracamy do obozowiska.
Kiedy wróciłyśmy do szałasu i zostawilysmy jedzenie przy łóżkach, nagle do środka wbiegł Lysander:
- Chodźcie, dyrka ma coś do powiedzenia!- krzyknął i wyciągnął nas obie z namiotu.
- Panie i panowie!- dyrektorka stała na kamieniu - Otóż dzisiaj udało mi sie połączyć z naszą szkołą, Która połączyła sie z lotniskiem. Jutro przyślą po nas samolot i wracamy do domu!
Wszyscy zaczęli krzyczeć, płakać i gwiżdżeć. Wracamy do domu! Do mamy, taty, ciepłego łóżka! W końcu wracamy do domu!
Pewnie pobieglabym z Rozalią tańczyć do innych, ale zobaczyłam Kastiela, siedzącego samotnie pod drzewem.
- Czemu siedzisz sam?- oparłam głowę o jego ramię - Nie cieszysz sie z powrotu do domu?
- Do czego ja wracam? Nie mam do czego. Puste cztery ściany - warknął nie patrząc na mnie.
Zrobiło mi sie go tak okrutnie żal. Aż ścisnęło mi serce.
- Eh... Nie martw się... Masz mnie- spojrzałam na niego. On nawet sie nie uśmiechnął. Pocałował mnie tylko i wstał. Otrzepał spodnie i wszedł do naszego szałasu.
- Roza, Lys!- zawolalam moich przyjaciół - Słuchajcie, jest sprawa.
- Wal - Roza usmiechneła się.
- Eh... No bo wiecie... Kastiel jest sam... Bez rodziców. Może wyprawmy im jakiś pogrzeb...
- Wiecie... Przydałoby się- Lys skrzywił się - Nie garnę się do tego, ale zrobię to dla niego.
- Ja też- Roza przełknęła ślinę.
- Dobrze. Wiec chodźcie, wykopiemy groby...
Cale popołudnie spędziliśmy kopiąc grób dla rodziców czerwonowłosego. Później ruszyliśmy w stronę zniszczonego samolotu.
- Musimy ich znaleźć - zaczęłam chodzić dookoła samolotu.
Po jakichś piętnastu minutach, usłyszałam głos Lysandra.
- Tu są!
Razem z Rozą podeszłyśmy do niego. Rodzice Kastiela leżeli u naszych stóp. Mocno razem spleceni, trwali w ostatnim pocałunku. Rozalia uroniła łzę, ja z reszta też. Lysander tylko zaciskał zęby.
- Dobrze... Do roboty - Otarłam policzki. Poszłam po kilka ogromnych liści palmy i położyłam je na ziemi. Nie wiem jak Rozalii i Lysandrowi udało sie przełożyć ciała na nie. Z trudem przenieśliśmy je na plażę i włożyliśmy do grobów.
- Lys... Pójdziesz po Kastiela?- Rozalia stała obok mnie i patrzyła na białowłosego.
Ten tylko kiwnął głową. Po chwili wrócił z szarpiącym sie Kastielem.
- Po co mnie tu ciągniesz?- warknął czerwonowłosy. Ale kiedy tylko zobaczył ciala swoich rodziców zamilkł. Stanął miedzy mną, a Rozą nic nie mówiąc.
- Wpadliśmy na taki pomysł... Chcesz im coś powiedzieć?- zapytałam cicho. On tylko skinął głową. Odeszliśmy na bok. Czerwonowlosy nachylił sie nad grobem i zaczął coś mówić. Mówił długo, z uczuciem i żarem, ale bardzo cicho. Po dłuższej chwili skończył i skinął na nas głową. Podeszliśmy bliżej.
Lysander pomógł Kasowi zasypać ciała. Odmówiliśmy jeszcze modlitwę i wróciliśmy do szałasu.
- Dziękuję wam- mruknął tylko Czerwonowłosy i położył sie na łóżku.
Wtulilam sie w jego klatka piersiowa i momentalnie zasnęłam.
•••
Godzina czternasta trzydzieści, a my właśnie lądujemy na lotnisku J'taime w centrum Paryża.
- W końcu dom!- Rozalia skakała na siedzeniu. Szybko odpięła pas i pierwsza wybiegła na płytę lotniska. Ja, Kas i Lys wyszliśmy zaraz za nią
- Pierwsze co zrobię to wezmę długi prysznic.
- A ja wezmę wielką kąpiel- rozmarzyłam się.
- Chyba pogram troche na gitarze- Czerwonowłosy objął mnie lekko w talii.
- A ja napisze wiersz!
Pobiegliśmy całą grupą w stronę wejścia na lotnisko. Od razu otoczyły nas kamery, ale nie odpowiadaliśmy na żadne pytania i szliśmy dalej jak kazała dyrektorka.
- Nareszcie Francja!- krzyknął Kastiel i pocałował mnie delikatnie.
- Ekhm... Przepraszam- ktoś stuknal mnie w ramię. Odwróciłam sie i zobaczyłam swoją matkę.
- Mama! - krzyknęłam i Zarzuciłam jej ręce na szyję - A gdzie tata?
-... Nie żyje.
Musiałam przytrzymać sie ściany, żeby nie zemdleć.
- Żartujesz tak?
- Nie. Dwa dni temu miał wypadek. Zderzenie czołowe, zginął na miejscu - z oka mojej rodzicielki spłynęła łza.
Poczułam jak w gardle rośnie mi wielka gula, uniemożliwiająca mówienie. Mrugałam szybko oczami, z których potoczyły się łzy.
- Diana- Kastiel od razu mnie przytulił. Chwyciłam poły jego kurtki i zaczęłam płakać. Bolało mnie tak bardzo, jakby ktoś wbił mi nóż w serce.
- Diana, spokojnie. David jest teraz w lepszym miejscu - moja mama też zaczęła płakać - Naprawdę.
Oderwałam się od Kastiela i zarzuciłam mamie ręce na szyję. Szlochałyśmy wtulone w siebie. Mój chłopak był wyraźnie przerażony i zdezorientowany tym co się dzieję.
- Diana, uspokój się - załkała moja mama- Cieszę się, ze ciebie widzę całą i zdrową. Możesz przedstawić mi swojego kolegę.
- Mhm- pociągnęłam nosem- T-to jest Kastiel. Mój chłopak. Kas, moja mama Rose.
- Dzień dobry - Kas skłonił się - Bardzo mi przykro z powodu pani męża. Znam ten ból. Moi rodzice zmarli w katastrofie naszego samolotu.
- Ach!- wyrwało sie mojej mamie i ta zaczęła znowu płakać.
- Proszę, niech pani, nie płacze. Diana, ty też nie.
- J-ja przepraszam, ale... Nie mogę - zaczęłam sie trząść.
- Eh... Może... Chodźmy na kawę, albo coś?
- Tak... To dobry pomysł. Ja stawiam- moja mama chwyciła Kastiela lewą ręką, a mnie prawą i razem ruszyliśmy do pobliskiej kawiarni.
A ten imagin jest zdecydowanie moim ulubionym. *-*
OdpowiedzUsuńWeź, śmiałam się jak głupia przy darciu się Rozy w samolocie, i prawie rozbeczałam jak Kas się żegnał z rodzicami. ;__;
Meega. ;3
Mam taką małą prośbę, mogłybyście wyłączyć weryfikacje komentarzy? To trochu wkurza. ;_;
To my to mamy włączone? O.o
UsuńJasne, jutro się tym zajmę ^^ /M
Jakie to ZAJEBISTE!!
OdpowiedzUsuńGŁOSUJCIE NA NUMEREK I POWIEDZIECIE TEZ CO MYŚLICIE O ROZDZIALE 13! X D
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, ze tak Wam sie spodoba www <3 ~L
Jak Kastiel żegnał się z rodzicami, to najnormalniej w świecie się rozryczałam. To było takie smutne...Okropnie żal mi Kasta. Stracił rodziców.
OdpowiedzUsuńA co do imaginu, to jest po prostu zajebisty! Najlepszy, jaki czytałam. :)
Jak Kastiel żegnał się z rodzicami, to najnormalniej w świecie się rozryczałam. To było takie smutne...Okropnie żal mi Kasta. Stracił rodziców.
OdpowiedzUsuńA co do imaginu, to jest po prostu zajebisty! Najlepszy, jaki czytałam. :)
Dzięki, przez Cb ryczałam -.-
OdpowiedzUsuńALE to nie zmienia faktu, że to jeden z moich ulubionych blogów :D
Oby tak dalej!
o jaaaaaaaaaaaa, no nie wiem nawet co napisać... Bożeeee, to takie piękne i smutne i romantyczne i zabawne i ... i nie wiem jakie jeszcze... Zakochałam się w tym imaginie (czy co to jest i jak się to pisze..., sama nie wiem...)~~~~♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ dosyć późno to pisze i pewnie nikt tego nie przeczyta... ale pozdrawiam was obie, świetne opka ;*** ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuń