Poniżej przedstawiamy część drugą naszych imaginów walentynkowych.
Tym razem stworzony przez Martę!
Zapraszamy do czytania
Tym razem stworzony przez Martę!
Zapraszamy do czytania
L&M
~ ~ ~
Podniosłam głowę. Nie miałam zamiaru też tak się drzeć. Nikt nie musiał wiedzieć kto jest wołany.
- Gwen! Odpowiadaj jak cię wołam, a nie wtapiasz się w tłum - wydyszała ciężko Iris.
- Przyzwyczaj się - mruknęłam - Jak tak bardzo chcesz mnie wołać na całą ulicę to nie używaj pełnego imienia.
- Oj, już nie bocz się tak! Imię jak każde.. Ej!!! - krzyknęła za mną dziewczyna ale ja już upatrzyłam sobie ławkę i wtapiając się w tłum dookoła kierowałam się w jej stronę. Niech Iris trochę się namęczy szukając mnie.
Rodzice nazwali mnie Gwendoline, po mojej babci, która podobno była cudowną kobietą. Wierzyłam w to ale i tak nienawidziłam mojego imienia. Od podstawówki wszyscy śmiali się z niego i prześladowali mnie. Miałam już tego dość. Będąc w drugiej gimnazjum opanowałam do perfekcji sztukę nie wyróżniania się. Mam brązowe włosy do ramion, przeciętną twarz. Nie jestem zbyt wysoka i ubieram się jak tysiące innych ludzi.
Nienawidzę indywidualiów.
-Znalazłam cię Gwend... Gwen. Serio, jak to jest że nawet znając cię nie jestem w stanie cię znaleźć?
- Lata praktyki. - uśmiechnęłam się z lekka.
Poszłyśmy razem do kawiarenki którą osobiście kochałam. Grali tam muzykę na żywo i podawali przepyszne latte i lody. Chciałyśmy się odprężyć po ciężkim tygodniu.
Gdy tylko przekroczyłyśmy próg poczułyśmy nieziemski zapach domowej roboty naleśników, a do naszych uszu dotarła muzyka. Zajęłyśmy jedyny wolny stolik.
Gdy zagłębiłam się w pluszowe miękkie fotele, cała złość zaraz mnie opuściła. Poprosiłam o sorbet jabłkowy i cappuccino. Popijając kawę, gawędząc z przyjaciółką znalazłam się w raju. Gdy miałam wrażenie że osiągnęłam szczyt szczęścia tuż przy uchu zadźwięczał mi delikatny męski głos.
- Czy możemy się dosiąść? Nie ma już wolnych miejsc.
- Eh, nie pytaj się, siadaj. - ten pomruk o denerwującym wydźwięku brutalnie sprowadził mnie na ziemię.
Do tego przetrącając kręgosłup i obijając pośladki.
Kastiel.
Ten mrukliwy gbur chodził do równoległej klasy, należał do moich prześladowców z podstawówki i tak się wyróżniał że miałam drgawki od samego siedzenia obok niego.
Mogło być jednak jeszcze gorzej.
W porównaniu z Lysandrem, najlepszym przyjacielem czerwonowłosej małpy był szary jak przydrożny śnieg.
Lysander miał srebrne włosy, ubierał się w stylu wiktoriańskim, był wokalistą w zespole tworzonym razem z Kastielem i miał więcej fanek niż niejedna gwiazda.
To trochę tak jakby podnieść szmatę zamoczoną w tym czego w ludziach nienawidzę a potem wycisnąć ją do foremki szumnie nazywanej Lysandrem.
Miałam ochotę się porzygać.
- Hej, Gwendoline, uśmiechnij się, to są największe ciacha w naszej szkole! - szepnęła do mnie przyjaciółka.
- Okay, już się uśmiecham. - wygięłam usta w łuk - Wybaczcie, muszę już wracać do domu. Iris, zobaczymy się w poniedziałek.
- Zostań jeszcze trochę!
Na jej słowa podniosłam się i sięgnęłam po płaszcz, lecz na wieszaku już go nie było. Poczułam jak coś jest narzucane mi na ramiona. Odwróciłam się.
- Pozwól że cię odprowadzę, jest już ciemno. Nie powinnaś chodzić sama po mieście. - Lysander uśmiechał się do mnie.
Miałam ochotę mu przywalić.
Zamiast tego grzecznie podziękowałam i wyszłam zanim odpowiedział. Wymieszałam się w tłum i odeszłam 30 metrów od kawiarenki. Nikt nie był w stanie mnie zobaczyć z takiej odległości. Szczególnie gdy nie chciałam być znaleziona.
Jednak gdy się odwróciłam białowłosy był tuż za mną.
- Tak chcesz się bawić? Proszę bardzo. Zobaczymy ile dasz radę - cicho powiedziałam pod nosem.
Wmieszałam się między ludzi dookoła i skręciłam w jakąś uliczkę. Gdybym posiedziała tam parę minut chłopak już by mnie nie znalazł.
Nagle poczułam jak ktoś ciągnie mnie za nadgarstek. Jakiś obleśny typ próbował złapać mnie za piersi.
- Zabawimy się, laleczko? - poczułam okropny smród dawno niemytych zębów.
- Ej! Zostaw ją!
Wykorzystałam chwilę nieuwagi zboczeńca, i mocno się szarpnęłam. Bez odwracania się z całej siły wpakowałam mu łokieć w brzuch. Następnie zapodałam mu prawego sierpowego. Gdy złapał się za twarz i wypluł trochę krwi popchnęłam go na mur. Kopnęłam leżącego w krocze i stanowczym krokiem odeszłam. Lysander pobiegł za mną.
- Mówiłem ci że niebezpiecznie jest chodzić samej w nocy. - Stwierdził, zrównując ze mną krok.
- Gdyby pewien natręt mnie nie śledził nie musiałabym się chować w ciemnej uliczce.
- Gdyby ten natręt wtedy nie odwrócił uwagi zboczeńca, wolę nie myśleć co by się z tobą działo.
- Musimy o tym gadać?
- Ty zaczęłaś.
- Nie prawda, ty zacząłeś
- Nie ważne. Gdzie mieszkasz?
- Nie powiem ci. Tak w ogóle to czemu za mną leziesz?
- Odprowadzam cię. Już jeden cię zaatakował, lepiej nie kusić losu. A o atak na samotnie idącą piękną dziewczynę nietrudno.
Weszliśmy do uliczki w parku.
- Zostaw mnie, już dobrze. - próbowałam się opanować ale nie mogłam. Jego ostatnie słowa przelały czarę goryczy. Wybuchłam. - Co we mnie do cholery jest takiego nadzwyczajnego? Jestem brzydka, mam okropne imię, nie mam charakteru, nie okazuję uczuć!!! Wiem że nie jesteś normalny, ale czepiać się mnie, akurat mnie ze wszystkich kobiet na ziemi, to dziwactwo!
W tym momencie po prostu złapał mnie za ramiona i lekko musnął swoimi wargami moje. Poczułam cudowny, słodki, bliżej nieokreślony zapach.
- Jesteś naprawdę śliczna.
Pocałował mnie trochę śmielej, ale wciąż delikatnie. Trochę jakby na moich wargach odpoczywał motyl.
- Masz cudowne imię.
Następny pocałunek był bardziej namiętny i dłuższy. Poczułam ciepło rozpływające się po całym ciele.
- A co do charakteru...
Teraz już się nie powstrzymywał. Pocałował mnie mocno i namiętnie. Jego język lekko przejechał po moich wargach a następnie rozchylił je. Smakował mandarynkami.
Wtedy się ocknęłam. Moja prawa pięść z całej siły wbiła się w brzuch chłopaka. Ten upadł na ziemię.
- Idiota! Debil! Oddaj mi mój pierwszy pocałunek!
- ...to jak teraz reagujesz to twój charakter. I do tego jesteś bardzo...uczuciowa.
- Ugh, naprawdę jesteś dziwakiem. - Mruknęłam, masując dłoń.
- Czyli nie mam szans, co...? - Uśmiechnął się nieśmiało, stając obok mnie. Trzymał się za brzuch, a na jego twarzy gościł grymas.
Muszę zacząć panować nad siłą.
- Eh... Sprawiasz że mam ochotę znowu ci przyłożyć. Chodź, zapraszam cię do domu. Nie ciesz się za bardzo.
- Jak mam się nie cieszyć? Dziewczyna którą lubię zaprasza mnie do dom...
Stanął i patrzył na mnie przerażony. Jego policzki płonęły. Naprawdę był wkurzający.
Podeszłam do niego, chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam go za sobą.
- Denerwujące, serio. Że też akurat taki dziwaczny idiota o skłonnościach masochistycznych musi być... - mruczałam cicho.
- Musi być czym? - zapytał
-Tym w którym się zakochałam.
ta historia, jest na prawdę dobra... xDDD dostał w brzuch XC
OdpowiedzUsuń