piątek, 2 maja 2014

Rozdział XVIII: "Zebranie nadzwyczajne"

No więc... Przepraszamy.
Nie będziemy się tłumaczyć zbyt wiele, bo nie mamy jak. Nie było nas naprawdę długo, miałyśmy poważne problemy i nie mogłyśmy się pozbierać. Jeśli chcecie wiedzieć czemu możecie napisać na priv, bo macie prawo być ciekawe. My się zdecydowanie nie zachowałyśmy okej w stosunku do was. Mogę Wam dać teraz nasz plan działania: Rozdział dziś, w środę (7), potem w sobotę 10 epilog tej części, 14 damy Wam zwiastun następnej części, 21 jedziemy z koksem i zaczynamy część 2. Teraz dajemy Wam rozdział 18.

L&M

"Zebranie nadzwyczajne"


- Proszę. Oto pański dowód osobisty. Proszę o niego dbać i nosić zawsze przy sobie. Dziękuję, do widzenia - powiedział do Kastiela standardową kwestię jakiś urzędas.
Chłopakowi aż błyszczały oczy. Wpatrywał się w niewielki prostokącik jak urzeczony.
Czuł się taki dorosły. Zapomniał o wszystkich problemach, o ojcu, o dziewczynie.
- Dzenia!- krzyknął i wybiegł z budynku. Od razu poszedł do pobliskiego kiosku.
- Paczkę L&M proszę- pomachał mężczyźnie dowodem przed nosem.
Kiedy tylko wsunął papierosy do kieszeni, pobiegł za sklep. Usiadł na kamieniu i drżącą dłonią wyciągnął szlugę. Z drugiej kieszeni wyjął zapalniczkę. Płomień wystrzelił z cichym sykiem, prosto w białą końcówkę, która natychmiast zajarzyła się na pomarańczowo.
Przez chwilę patrzył na papierosa z ciekawością, ale w końcu wsunął go do ust. Zaciągnął się głęboko, żeby nikotyna dotarła do płuc.
Od razu zaczął kaszleć. Przez załzawione oczy nic nie widział. Musiał wziąść oddech, żeby się opanować.
Spojrzał na papieros z nieukrywaną odrazą i nową dawką ciekawośći.
Czuł się... spokojny. Naprawdę spokojny, wyluzowany i w ogóle. I wolny od stresu!
Dym w płucach, był czymś zupełnie nowym. Nie aż tak przyjemnym jak sobie wyobrażał, ale ciekawym i w miarę miłym.
Jeszcze raz zaciągnął się. Powoli wypuścił dym.
Teraz czuł się jeszcze lepiej. Odpłynął zupełnie od tych wszystkich problemów. Nareszcie, coś pozwalało mu się wyluzować!
Siedział tak z godzinę, gdy wypalił całą paczkę. Spodobało mu się. Naprawdę mu się to spodobało. Pokochał palenie.
Wracając do domu, cały czas czuł w ustach miły smak nikotyny.
Wszedł do domu i zdał sobie z tego, że śmierdzi tytoniem. I to naprawdę mocno.
Czuł, że jego włosy mają okropny zapach, bluza, kurtka. A właśnie stanął przed nim ojciec, wpatrując się wściekłym spojrzeniem w jego oczy.
- Gdzieś ty był?!- warknął, podchodząc do Kastiela i łapiąc go za kołnierz kurtki.
- W szkole. A potem u Lysandra!- czarnowłosy wyszarpał się mężczyźnie.
Już miał odejść, gdy nagle poczuł, że ktoś łapie go za włosy.
- Ała! Puść, to boli!- warknął, spoglądając kątem oka na ojca.
Jacob Freeman przybliżył się i powąchał kurtkę syna.
- Paliłeś?!- wrzasnął. Był nieźle wkurzony.
- Spierdalaj. Nie twoja sprawa- Kastiel uderzył go z łokcia w brzuch.
- Gówniarzu, ty paliłeś!- mężczyzna popchnął chłopaka na ścianę.
- No i?! Co z tego?!- podniósł się z ziemii. Spojrzał wściekły na ojca trzymającego w ręku kabel.
***
Kilka dni później, wszedłem do szkoły w całkiem niezłym humorze. Nataniel sam przygotował śniadanie i w ogóle też był w lepszym nastroju.
- Siems chłopaki- przybiłem żółwika z Lysandrem i Alexym. Nataniel miał przyjść później, bo miał jakieś sprawy do załatwienia w pokoju gospodarzy.
- Kastiel, ratuj!- jęknął żałośnie Lysander, na co niebieskowłosy zachichotał.
- Co jest?- oklapłem obok niego.
- Amber znowu próbuje mnie poderwać- udał, że ociera łzy- Ta głupia suka podchodzi do mnie i przykleja się do mojego policzka!
- Ledwo się daje ją oderwać!- zachichotał Lexy.
- Stul dziób, Amber jest porąbana. Nie dziwię się, że nikt jej nie chce- wzruszyłem ramionami- Lys, współczuję. Mam nadzieję, że nic was nie łączy, poczułbym się strasznie zraniony- parsknąłem.
- Spierdalaj, wracaj do Lucy- warknął pod nosem Lysander, na co wszyscy ryknęliśmy śmiechem.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy weszliśmy do klasy. Lekcja angielskiego minęła spokojnie, bez żadnych zakłóceń.
Wyszedłem z klasy i skierowałem się do szatni po worek. Za dwie godziny miał być WF, a w szafce pełnej śmieci już się nie mieścił.
Ledwo wszedłem do pomieszczenia zgasło światło i drzwi się zatrzasnęły. Byłem trochę zaskoczony, gdy nie mogłem ich otworzyć.
Nagle poczułem wątłe ramiona owijające się dookoła mojej klatki piersiowej i usta, delikatnie przyciśnięte do policzka. To była Lucy.
- Cześć słonko- odwróciłem się i objąłem ją.
- Hej... Co słychać?- uśmiechnęła się.
Przyjrzałem się jej trochę dokładniej. Mimo ciemności zauważyłem fioletowe sińce pod oczami, jeszcze bladsze policzki i nieco zmącone spojrzenie.
- Dobrze się czujesz?- złapałem ją za rękę.
- Nie... Trochę boli mnie głowa i gardło - stwierdziła tuż przed atakiem kaszlu.
- Może odprowadzę cię do domu?
- Nie, Kas... Nie za bardzo. Mam dzisiaj ważny sprawdzian i wiesz...
- Zdrowie jest ważniejsze niż jakieś dupne sprawdziany- żachnąłem się- Wychodzimy.
Uderzyłem z całej siły w drzwi, które od razu się otworzyły. Wyszliśmy na świeże powietrze. Zima zniknęła już na dobre. Było ciepło, śpiewały ptaki i uczniowie biegali dookoła boiska.
Nagle zobaczyłem, że Lucy się przewraca. Dzięki Bogu zdążyłem do niej dopaść i upadła w moje ramiona.
- Lucy? Wszystko okay?
- Tak, tak... Tylko... Trochę zakręciło mi się w głowie.
- Chodź, zaniosę Cię.
- Ale...
- Żadnych ' ale '! Nie możesz mi paść na ulicy- ułożyłem ją sobie w ramionach i wyszliśmy ze szkoły.
- Ale to jest spory kawałek- mruknęła.
- Trudno, wytrzymam- wzruszyłem ramionami- A ty się może trocę prześpij...
- Teraz?
- Tak, teraz.
Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, ale przylgnęła do mojej klatki piersiowej. Ja zaś szedłem ulicami miasta, ze słuchawkami wciśniętymi do uszu.
Kiedy dotarliśmy do jej domu było już po dziesiątej. Bolały mnie ręcę, bo jednak Lucy trochę ważyła, głowa od słońca i czułem, że koniecznie muszę się czegoś napić.
- No to jesteśmy- postawiłem ją na ganku jej domu.
- Dziękuję Kas- wtuliła się w moją koszulkę.
- Pomóc ci w jeszcze czymś?
- Nie... Chyba wezmę tabletki i położę się spać...
- Okay, no to dobranoc. I zdrowiej szybko- pogłaskałem ją po policzku, uśmiechając się.
Nagle złapała kołnierz mojej kurtki i mocno przyciągnęła do siebie. Słodko pocałowała mnie w usta, co ja szybko odwzajemniłem.
Weszła do domu i zatrzasnęła drzwi. Ja za to przywołałem taksówkę i już miałem wracać na chatę Nataniela, gdy zobaczyłem coś niepokojącego.
W krzakach rosnących niedaleko sąsiadów rodzeństwa Mullingar, mignęła mi twarz Lawsona i charakterystyczny czarny irokez. Ten widok jednak szybko zniknął, więc chyba mi się coś przywidziało.
Zignorowałem to i wsiadłem do taksówki.
***
W domu Nataniela nudziłem się. I to potwornie. Dopiero koło czternastej wpadł Nataniel. Przebrał się i oznajmił, że o piętnastej wychodzi.
- Jak to 'wychodzisz'? Myślałem, że pojeździmy na deskach albo pogramy w gry, a ty...
- Przykro mi Kas, ale mam randkę- powiedział z zapałem szczotkując zęby.
- Z kim?!- doskoczyłem do niego. On tylko uśmiechnął się, wypluł pianę i powiedział:
- Z panią Roxaną Cellister.
- Nauczycielką od angola?! Ocipiałeś?!
- Nie. Po prostu z tego mam gorsze oceny. Przelecę ją parę razy i będzie OK.
- Nate...
- Mam co do niej trochę poważniejszych planów, ale wiesz...
- Przecież sam mówiłeś, że mamy się z nikim nie wiązać!
- Co ty skutecznie złamałeś- westchnął, wycierając twarz- Daj spokój Kas, każdy może czasem trochę zaszaleć.
Pokiwałem głową i wróciłem do swojego pokoju.
Miałem wrażenie, że zaczynamy trochę olewać sprawę. Nataniel i ja randkujemy, a to może nas wkopać i policja może nas zgarnąć. Alexy widział się z Arminem, my do niego dzwoniliśmy, mogli wszystko podsłuchać. A Lysander sypnął prawdziwe nazwisko Nate'a. Musimy trochę bardziej zacząć przejmować się życiem gangu, bo niedługo może zostać rozbity.
A właśnie, czy ten pieprzony gang jeszcze istnieje? Mam wrażenie, że tak, tylko jest uśpiony. Ale widzę też, że kończy nam się kasa. W moim portfelu jest coraz szczuplej, Nataniel oszczędza na czym może. Nie wiem jak z pieniędzmi u Alexy'ego i Lysandra, ale oni sami nie wyglądają najlepiej. Będzie trzeba namówić Nate'a na jakiś mały skok na stację benzynową za miastem.
Z takimi przemyśleniami zasnąłem.
***
Koło dziewiętnastej ze snu wybudził mnie Nataniel. Stał nad moim łóżkiem z grobową miną. Był cały blady, włosy miał potargane i wyglądał jakby przed chwilą go postrzelono.
- Jak było na randce?- ziewnąłem, przeciągając się.
- Nieważne. Wstawaj. Zebranie nadzwyczajne w salonie- warknął i opuścił mój pokoj.

5 komentarzy:

  1. Yay!! Ale świetny rozdział!! I...

    NARESZCIE!!! Nareszcie jesteście! Nie wiecie jak na was czekałam! :3
    Nie zawiodłam się i w bardzo mi się podobało!

    p.S. Nie opuszczajcie nas więcej!! Q-Q

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaramy się nie! :3 //L

      Usuń
    2. Podpinam się do komentarza :3 Rozdział superowy i wreszcie wróciłyście *3*
      ~Delfina2001

      Usuń
  2. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wróciłyście :) Tęskniłam za tym blogiem.
    Co do rozdziału, to zaisty! Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. czekałam i się doczekalam !! czekam na nexta ;) <3

    OdpowiedzUsuń