piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XV: Gangsterskie życie wcale nie jest proste, Lucy.

Rozdział XV: Gangsterskie życie wcale nie jest proste, Lucy.

        - Nie, proszę cię... Nie opuszczaj mnie... Chociaż ty- Kastiel ukrył twarz w dłoniach.
- Przykro mi, ale... muszę. To nie ma sensu. Nigdy go nie miało- powiedziała dziewczyna, stojąca przed nim.
Długie brązowe włosy otulały szczupłą talię. Niebieskie oczy patrzyły na czarnowłosego z nieukrywaną 
odrazą i wstrętem. Nerwowo poprawiała niebiesko-złoty gorset i nieco przyduże szare rurki. Dłońmi muskała motyle, wytatuowane na ramieniu.
- Deb, proszę...- chłopak podniósł na nią wzrok- Co zrobiłem nie tak?
- Ty nic, ale... Połowa szkoły dowiedziała się, że Louis cię zgwałcił i wszyscy cię wyśmiewają... A ja 
zaczynam karierę, rozwijam się... Tylko przynosisz mi złą sławę- mamrotała chodząc po pokoju- Lepiej będzie jeśli się rozstaniemy... Rozumiesz?
Kastiel nic nie mówiąc, powoli skinął głową.
- A poza tym... i tak wyjeżdżam, nie wypaliłoby. Cieszę się, że rozumiesz.
Chłopak znowu przytaknął.
- Będę się już zbierać. Do widzenia Kastiel!- pomachała mu i wybiegła z domu.
Nie poruszył się ani o milimetr. Siedział jak skała na stołu kuchennym ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Czuł, że wszystko w nim padło. Nie słyszał nic, nie czuł nic. Był pusty. Wyzuty ze wszystkich uczuc.
Siedział tak... godzinę, może dwie? Ocknął się, słysząc trzask zamykanych drzwi
- Jakie oceny dzisiaj dostałeś?- do pomieszczenia wparował ojciec. Usiadł na wprost niego, patrząc mu w oczy wściekłym spojrzeniem- Słucham.
Kastiel spojrzał na niego beznamiętnie, po czym wstał i ruszył do swojego pokoju
- Odpowiedz gówniarzu!- mężczyzna chwycił go za ramię, a chłopaka uderzył zapach piwa.
- Spierdalaj- warknął cicho i zatrzasnął drzwi swojego pokoju. Szybko podstawił pod nie krzesło, 
ignorując wrzaski rozwścieczonego ojca. 
Rzucił się na łóżko i spojrzał na swoje zdjęcie z babcią. Parsknął cicho i wpatrując się w twarz kobiety 
mruknął:
- No i zostałem sam.
***
Następnego dnia nie poszedłem do szkoły. Wymówiłem się Natanielowi silnym bólem głowy i brzucha i zostałem w jego domu sam.
Ubrałem się, umyłem i zszedłem do kuchni. Zacząłem przygotowywać sobie śniadanie, jednocześnie wybierając numer w telefonie. 
- Halo?- usłyszałem niski głos w słuchawce.
- Bernard? Cześć, Kastiel z tej strony!
- O siema! Dużo czasu minęło, co słychać?
- Sporo się dzieje, nie będę cię zanudzał. Potrzebuję twojej pomocy.
- Wal.
- Wyrwałem sobie całkiem fajną laskę i... ona jest zajebista, tylko myśli, że randkowanie z gangsterem to świetna zabawa. Muszę jej pokazać, że to strzasznie 
niebezpieczne, żeby się ogarnęła.
- Mhm, okay. Będzie ciekawie. O której przyjdziecie?
- Gdzieś koło ósmej.
- Skombinuję tyle kolesiów ile się da.
- Dzięks stary, to do wieczora.
Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na stół.
Może i to jest bardzo drastyczna metoda na pokazanie Lucy, że życie w środowisku gangstera jest 
bardzo niebezpieczne, ale na pewno będzie skuteczna. Ja po prostu się o nią martwię i wiem, że jeżeli ona tego nie zrozumie, to na pewno stanie się coś bardzo złego.
Zjadłem śniadanie i postanowiłem pojeździć trochę na deskorolce. 
Zamknąłem za sobą starannie drzwi i wyjechałem na chodnik.
Czując wiatr we włosach znowu czułem się wolny. Bez żadnych problemów typu wkurzona dziewczyna, czy przyjmowanie sztucznych osobowości. Dźwięk obracających 
się kółek był dla moich uszu muzyką. 
Wykonałem perfekcyjną trzysta sześćdziesiątkę. Jezu, jak ja dawno nie jeździłem na desce! 
Podjechałem pod najbliższy kiosk. Wszedłem do środka i zobaczyłem... czarny irokez.
- Trzy paczki Malboro proszę- warknął do sprzedawcy Lawson. 
Patrzyłem się na niego zaskoczony. On przecież jest teraz w Miami! Z jakiej paki kupuje papierosy dwie ulice od domu Nataniela?!
Ej, ale może to nie on? Każdy przecież może mieć czarnego irokeza!
Stanąłem za nim w kolejce. 
Mężczyzna odebrał papierosy, przez przypadek szturchając mnie ramieniem.
- Sorry- warknął, zerkając na mnie. Po chwili odwrócił się i podniósł przerażony wzrok. Tak, to był 
Lawson.
- Kurwa!- szepnął cicho i wybiegł z kiosku.
Aż uniosłem brwi z zaskoczenia. Nie wiedziałem, że brat Nataniela aż tak się mnie boi! Sprałem go tylko raz, a ten już ucieka, hah!
- Co dla pana?- z transu wybudził mnie głos kioskarza.
- Paczkę L&M- burknąłem, cały czas spoglądając na drzwi.
Odszedłem do tyłu za sklep. Oparłem się o ścianę i wyciągnąłem z kieszeni papierosa z zapalniczką. Wsunąłem go do ust i od razu podpaliłem.
           Zaciągnąłem się głęboko, czując jak powoli się oczyszczam. Nikotyna była kolejnym sposobem na ucieczkę od problemów i stresu. Poza tym wyniszczała i przyspieszała śmierć, więc czemu miałbym nie palić?
- Kastiel? Ty palisz?- usłyszałem głos obok siebie.
Podskoczyłem zaskoczony i spojrzałem w prawo. Tam stał mój ojciec. Świetnie. Na randkę z Lucy będę miał śliwę pod okiem.
- Jak miło cię widzieć- parsknąłem sarkastycznie, wypuszczając w jego stronę obłok dymu.
- Kastiel, przestań.
Nie wiem czemu, przestałem. Odwróciłem głowę, zaciągając się po raz kolejny. O słodka nikotyno...
- Może... Może przestaniemy się kłócić?- mój ojciec też wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. 
- Czemu? Przecież to takie miłe- warknąłem, zasłaniając oczy.
- Kas, dajmy spokój. Ja... jestem chory...
- Na głupotę nie ma lekarstwa.
- Choruję na rozdwojenie osobowości.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Że co?- wydukałem. Papieros wypadł mi z ręki.
- Na pewno znasz historię doktora Bannera i Hulka? Te z Marvel Comics... 
- Jasne, że znam- wzruszyłem ramionami- Jakbyś nie pamiętał, czytałem te komiksy tonami...
- To... To było podobne... Ale Banner został napromieniowany, a ja... miałem ciężkie przeżycia, słabą 
psychikę... I kiedy mój ojciec mnie uderzył... tego zrobiło się po prostu za wiele...
- I... jakby przemieniłeś się w Hulka?
- Tak. Mam dwie twarze. Złą i dobrą. Tą złą widziałeś częściej, ale to nie była twoja wina... Tylko 
matki, pracy i problemów w życiu... Ty jedyny nic mi nie zrobiłeś, byłeś taki bezbronny i niewinny... Tylko na tobie mogłem... mogłem się wyżyć.
Milczałem.
- Kastiel, zakończmy to. Jesteś już dorosły, powinieneś mnie zrozumieć...
- Czy mama o tym wiedziała?- spytałem, odpalając nowego papierosa.
- Tak.
- Czemu nic nie powiedziała?
- Wmówiłem jej, że wiesz o wszystkim.
Zacisnąłem usta.
- Czy dalej to masz?
- Tak. Nie leczyłem się.
Westchnąłem.
- Ale walczę z tym! Kastiel, walczę, uwierz!
- Wierzę- podszedłem do niego i podałem mu rękę- 
Sztama?
- Sztama- odwzajemnił uścisk.
Oparliśmy się o ścianę sklepu, razem wypuszczając dym z płuc.
- Gdzie teraz mieszkasz? Jak sprawa z pracą?- zacząłem powoli.
- Wynająłem twoje stare mieszkanie. Pracuję jako stróż nocny, świetna praca- uśmiechnął się- Poznałem niedawno jedną dziewczynę... Powoli zaczyna mi się 
układać.
- No to nieźle- zaciągnąłem się.
- A ty?
- Co ja?
- Dziewczyna, praca, dom?
- Eee... Teraz mieszkam z Natanielem i... jestem woźnym w liceum... a dziewczyny mnie nie interesują.
- Jesteś gejem?- spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie, ale...
- Jak to? Musisz być gejem, skoro dziewczyny cię 
nie kręcą!
- Tak, jestem gejem- westchnąłem, żeby w końcu dał 
mi spokój.
- Wow.
- Co?
- Nic, nieważne. Czemu nie jesteś w pracy?
- No chyba nie będziesz mi tu matkował?- zaśmiałem się.
- Będę, jeśli będę miał ochotę- szturchnął mnie w ramię.
- Mam wolne. Cała szkoła ma jakiś bieg na orientację, czy coś...
- Nieźle się ustawiłeś- rzucił- Będę już spadał, mam randkę z Dalianą...
- Ja jebię co za imię!
- Nie klnij!- krzyknął i odszedł.
Machnąłem na niego ręką, śmiejąć się.
Miło w końcu pogodzić się z ojcem. Tylko czemu nikt mi nie powiedział o tej chorobie? Rozumiem, że mama nie powiedziała, ale babcia? Może ona sama nie wiedziała?
Spojrzałem na ekran komórki. Dopiero dwunasta.
Postanowiłem zadzwonić do matki. Skoro już odnawiam kontakty rodzinne, no to na całość!
Odjechałem w stronę pobliskiego parku i wybrałem jej numer.
- Margaret Freeman z tej strony, z kim mam przyjemność?- usłyszałem jej sztywny głos w słuchawce.
- Czyli zachowałaś nazwisko taty?- spytałem, patrząc na ekranik zdziwiony.
- Kas! Jak miło cię słyszeć!- jej głos od razu zmiękł- Tak, zachowałam, czemu nie?
- Przecież się rozwiedliście.
- Tak, ale pod tym nazwiskiem lepiej znają mnie w branży, rozumiesz?
- Mhm... A co tam słychać?
- Wszystko dobrze. Jutro mamy sesję zdjęciową z Channingiem Tatuum'em, więc wiesz jest spore zamieszanie.
- Tak, tak. A gdzie teraz jesteś?
- W Paryżu. A ty?
- No a gdzie ja mógłbym być? Tam gdzie zawsze- zaśmialiśmy się razem.
- Powiedz mi, czy widziałeś się ze swoim ojcem? Powiedział, że do ciebie jedzie kilka dni temu i od tamtej pory się nie odzywa. Nawet nie odbiera telefonu!- parsknęła zirytowana.
- Widziałem. Znalazł pracę, mieszkanie i kobietę.
- Kobietę? Kto to jest?
- Nie wiem, mamo! Jakaś Daliana, czy coś...
- Jezus Maria, co to za imię! 
- Powiedziałem to samo- wyszczerzyłem zęby.
- Kochanie, muszę kończyć. Channing przyjechał- zapiszczała do słuchawki- Miło, że zadzwoniłeś. Odezwij się w najbliższym czasie- rzuciła słuchawkę.
Wsunąłem telefon do kieszeni kurtki i postanowiłem 
wrócić do domu.
Odjechałem na desce z powrotem do Nataniela.
Kiedy tylko wszedłem do domu, nagle poczułem się mega zmęczony. Rzuciłem się na kanapę i zasnąłem, nawet nie zdejmując butów.
***
- Kastiel? Wstawaj. Umówiłeś się z Lucy na dwudziestą- poczułem Nataniela, szarpiącego mnie za ramię.
- C-co? Skąd o tym wiesz?- podniosłem się, przecierając oczy.
- Kentin wspomniał o tym w szkole. Był nieźle wkurwiony, gdy mi to mówił.
- Ten kutas mnie nie lubi- wzruszyłem ramionami i ruszyłem do swojego pokoju - Która jest godzina?
- Dziewiętnasta, spokojnie.
Skinąłem głową i wszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i wysuszyłem włosy. Specjalnie ich nie czesałem, żeby sterczały na wszystkie strony. Do takiego wizerunku przywykli moi koledzy po fachu.
Wszedłem do swojego pokoju i założyłem czarną koszulę i dopasowane spodnie. Na nogi wcisnąłem eleganckie lakierki Nataniela.
Stanąłem przed lustrem i zacząłem się sobie przyglądać. Po dłuższym namyśle rozpiąłem górny guzik 
koszuli i zapiąłem na ręce złoty zegarek blondyna.
- Potrzebuję samochód!- krzyknąłem, schodząc po 
schodach.
- Zadzwoń do Lysa, może pożyczysz od Leo?- podniósł wzrok znad książek- Czemu ubrałeś się jak kiedyś?
- Tajemnica- mrugnąłem do niego.
Wyciągnąłem komórkę, wybierając numer białowłosego. Odebrał po kilku minutach i powiedział, że auto zaraz będzie pod naszym domem, a kluczyki znajdę w skrzynce na listy.
Zdążyłem umyć jeszcze zęby, gdy zobaczyłem światła 
na podjeździe.
        Zbiegłem na dół, wciągając na siebie skórzaną kurtkę. Zostały dwa tygodnie do świąt, a śniegu jak na 
lekarstwo. 
- Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę!- wyszedłem z domu.
Wsiadłem do samochodu Lysa i podjechałem pod dom Lucy.
***
- Cześć?- warknąłem, podnosząc wzrok na drzwi.
Lucy wyglądała prześlicznie. Długie brązowe włosy spięła w wysokiego oka, odsłaniając bladą szyję, proszącą się o pocałunki. Miała mocny makijaż. Czarny cień do powiek, eyeliner i doczepiane rzęsy. Za to na ustach lśniła jasnoróżowa szminka. Krótka, czarna i mega seksowna sukienka, odsłaniała długie nogi. Na stopach błyszczały wysokie białe szpilki.
- Hej- chwyciła mnie za rękę, spoglądając na mnie zimno- Gdzie idziemy?
- Do baru- pociągnąłem ją do samochodu. Otworzyłem drzwi od strony pasażera- Wsiadaj.
- Do baru? Odstawiłam się tak na wypad do baru?!
Zająłem miejsce obok niej.
- W tym barze będą sami gangsterzy i gangsterki- spojrzałem na nią poważnie- Chcę, żeby ci pokazali jak wielkie ryzyko wiąże się z byciem w związku z gangsterem.
- Ale... Kastiel!
- Przykro mi, ale muszę to zrobić. Inaczej chyba nie zrozumiesz- westchnąłem ciężko, odpalając samochód. 
         Wyjechałem z podjazdu i skierowałem się w stronę klubu.
Zerknąłem na nią ukradkiem. Niezadowolona splotła ręce na piersiach i zmarszczyła brwi. Dodatkowo wydęła wargi. Świetnie.
Postanowiłem nie odzywać się do końca podróży.
Po pół godzinie zaparkowaliśmy pod ' Nightmare ', chyba najmniej znanym barem w mieście. Gromadziły się tu same ciemne osobowości, a dzisiaj miały się tutaj pojawić typki spod prawdziwie czarnej gwiazdy. I to specjalnie dla Lucy!
Wysiedliśmy. Dziewczyna chciała stanowczo pchnąć drzwi baru, ale przyciągnąłem ją do siebie.
- Co?!- parsknęła.
- Nie możesz tam wejść w ten sposób- oplotłem 
ramieniem jej talię, kładąc dłoń na jej pupie. Chciała ją strzepnąć, ale mruknąłem- Przepraszam, muszę. Muszę pokazać, że kogoś masz, żeby nikt się tobą nie interesował.
Dobra, nie musiałem tego robić, ale chciałem.
Westchnęła głęboko.
- A jeśli nie uda ci się mnie przekonać do niewykonywania romantycznych rzeczy w szkole?- zmrużyła 
powieki.
- To cię rzucę!- krzyknąłem- Dla twojego bezpieczeństwa- wymamrotałem, stanowczo wchodząc do klubu.
- Kastiel! Długo się nie widzieliśmy!- usłyszałem głosy.
- Siemka ekipo!- krzyknąłem, uśmiechając się. Lucy patrzyła na otoczenie z udawaną pogardą, widziałem jednak zainteresowanie w jej oczach.
- Siadaj i pij z nami!- klepnął mnie w ramię Jack, nielegalny handlarz narkotykami- A twoja niunia niech siada przy mnie.
- Sorry Jackie, ona jest zajęta- objąłem Lucy ramieniem i pociągnąłem na moje kolana. Nie zaprotestowała chyba tylko dlatego, że niedaleko siedziała podobna para w tej samej pozycji.
- Gdzie ją wyrwałeś?
- Jestem Lucy- pisnęła moja dziewczyna.
- Dobra, dobra mała!- zaśmiał się Bernard z za baru- Gdzie się poznaliście?
- Pieprzyliśmy się kilka razy i tak wyszło- powiedziała sarkastycznie Lucy.
- Nieźle!- przyklasnął Jack.
- Ej laski- spojrzałem w stronę kilku innych dziewczyn, siedzących przy stoliku obok- Powiecie Lucy, że ciężko jest być dziewczyną gangstera?
- A co z tego będę miała?- wstała Georgia, płatna morderczyni. Zakołysała biodrami i dotknęła mojego podbródka- Co mi dasz młodzieniaszku? Może swojego kolegę?
Poczułem jak moja dziewczyna mocniej zaciska moje ramię dookoła swojej talii. Z trudem powstrzymałem sie od śmiechu.
- Coś ty, rozerwałoby cię! Każdej z was postawię 
po piwie.
- Trzy- podniosła brew.
- Dwa.
- Stoi. Chodź maleńka, wszystko ci powiemy. Ci niech sobie gadają- Georgia pociągnęła Lucy do drugiego 
stolika.
- Ej Kastiel...- usłyszałem głos na wprost mnie. To był Lucas, fałszerz pieniędzy- Wiesz, że policja cię 
szuka?
- Tsa, wiem...- mlasnąłem- Za to pieprzone spalenie samochodu. Szczeniacki wybryk.
- I Nataniela, Lysandra...- mruknął Jack- To prawda, że złapali Armina?
- Tak- pociągnąłem łyk z butelki stojącej obok- Chujowa historia. Ale już się wyplątaliśmy. Mniej więcej- zerknąłem na stolik dziewczyn. Lucy robiła się bledsza z każdym słowem, wypowiedzianym przez Georginę i Dianę, kolejną morderczynię za pieniądze.
- Jak?- Bernard nalał mi whisky.
- Nie powiem. Tajemnica służbowa- położyłem palec na ustach- A jak u was w robocie? Wszystko w porządku?
- Odkryłem, fantastyczny sposób na przemyt kokainy za granicę- Jack'owi błysnęły oczy- Wszystko idzie w książkach i papierze toaletowym!
- Jak?!- zaskoczony Bernard aż przestał przecierać kufle.
- Bardzo małą ilość w okładkach i na zakończeniach listka. Policja nic nie podczaja, bo idealnie grubo 
zapakowane. Przemyt perfekcyjny!
- Gratuluję- spojrzałem na niego z uznaniem- A jak twoje fałszowanie kasy?
- Mam taką małą ekipę, sami zaufani kumple i robimy w jaskinii, niedaleko jeziora. Nic nie słychać, 
puszczamy głośno muzykę i myślą, że jest jakaś impreza.
- Świetnie, świetnie... gratuluję- zderzyłem z ich kieliszkami moje piwo.
Nagle poczułem, że ktoś łapie mnie za ramię.
- K-Kas...p-proszę, chodźmy do domu...- to była Lucy. 
Była bardzo blada, nawet delikatnie zielona. Patrzyła w moją stronę z niemałym przerażaniem, kurczowo zaciskając palce na mojej kurtce.
- Ale czemu? Impreza nawet nie zdązyła się 
rozkręcić- uśmiechnąłem się do niej złośliwie- Co jej naopowiadałyście?
- Prawdziwe historie gangsterskiego życia, a jak?!- Georgia wyrwała mi z ręki butelkę i wypiła jej 
zawartość- Jeszcze trzy.
Położyłem na blacie stolika pięćdziesiąt euro, prosząc Bernarda, żeby dał dziewczynom piwo.
Objąłem Lucy ramieniem i opuściliśmy bar, żegnani wrzaskami kolegów.
- Za długo tam z nimi nie wytrzymałaś...- mlasnąłem, sadzając ją na masce samochodu. Stanąłem na 
wprost niej, delikatnie dotykając ramienia.
- K-Kas... J-Ja przepraszam!- wybuchnęła płaczem- N-Nie wiedziałam, że to aż tak niebezpieczne! Nie zdawałam sobie z tego sprawy! Jestem taka głupia- zaczęła płakać.
- Cii... Nie płacz- objąłem ją ostrożnie i zacząłem głaskać po głowie- Cieszę się, że już to 
rozumiesz. Od jutra okazujemy sobie miłość tylko poza liceum.
- D-dobrze Kas- zamruczała wtulając się w moją koszulę.
Staliśmy tak jeszcze chwilę w ciszy, którą momentami przerywało jej pociąganie nosem.
- Odwieziesz mnie do domu? -szepnęła, kiedy już się opanowała.
- Że co?! Żeby Kentin zobaczył w jakim jesteś stanie i obdarł mnie ze skóry? Jedziemy do mnie. Prześpisz się, wrócisz do domu i jeśli będziesz chciała pójdziesz do szkoły- pocałowałem ją w czoło- I przepraszam za tę drastyczność.
- Nie przepraszaj- westchnęła- Jedźmy do ciebie.
***
Po pół godzinie leżeliśmy w łóżku w moim pokoju. Lucy obejmowała mnie, wtulając się w mój tors, a ja głaskałem ją po włosach.
- Miło tak się leży- mruknąłem cicho.
- Mhm...- usłyszałem jej pomruk. Nagle otworzyła oczy i podniosła się, żeby widzieć moje brązowe tęczówki - Boję się reakcji Kentina, gdy zobaczy, że nie wróciłam na 
noc- podkuliła nogi pod brodę.
- Na pewno zrozumie- pocałowałem ją w policzek- Jeśli nie jest pojebany zrozumie.
- No to będzie kłopot- westchnęła, po czym pocałowała mnie. Delikatnie musnęła moje usta, na co 
odpowiedziałem jej tym samym.
- Nie myśl o tym teraz. Idź spać. Dobranoc- 
nakryłem nas szczelniej kołdrą.

***
Jestem dumna z tego rozdziału :3
Nawet nie wiecie jak bardzo x D Może nie ma z czego, ale to zdecydowanie jeden z moich ulubionych!
Uwaga, mogą pojawić się błędy, bo Marta nie poprawiła tego rozdziału. Ja starałam się to zrobić, ale wyłapywałam tylko literówki, eh :/
POD ROZDZIAŁEM GŁOSUJEMY NA NUMEREK
Następny rozdział: w środę!
Do napisania! :3
~L

5 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział chcę next

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny. Czekam do środy :)
    Proszę numer 7 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział, jeden z najlepszych (i najdłuższych ;) ). Czekam na next ;] Numerek 7

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdzial ;) a numerek to 7

    OdpowiedzUsuń
  5. - Przykro mi, ale... muszę. (bez '... ')
    Lepiej będzie jeśli się rozstaniemy... Rozumiesz? (zamiast ... Przecinek)
    wysokiego oka (koka)
    to tyle :D
    Poprawiasz się!
    /Marta na telefonie

    OdpowiedzUsuń